Norwegia 2/3 -Besseggen

Po nocy spędzonej w chatce w Memurubu pakujemy się i ruszamy na legendarny norweski szlak Besseggen. Nie jest trudną technicznie drogą, ale za to okraszoną pięknymi widokami i dość długą. Zwykłe zajmuje 5 do 7h w zależności od warunków pogodowych i kondycji uczestników. Przebywamy w rejonie najwyższego szczytu Norwegii i całej Skandynawii - Galdhøpiggen (2469m n.p.m.), ale będziemy działać znacznie niżej, najwyższy punkt naszej wycieczki ma 1743m n.p.m. Startujemy z około 1000m n.p.m. i czekają na nas dwa większe podejścia - początkowe około 500m i finalne około 370m. Po wyjściu z chatki widzimy, że pogoda jest znacznie gorsza niż pierwszego dnia...


Od razu po otwarciu drzwi wita nas lodowaty wiatr, nisko zawieszone chmury i lekka mżawka, do tego temperatura utrzymuje się na niewielkim plusie. Niezrażeni niepomyślną aurą ruszamy niespiesznie w górę. Podejście jest strome, ale idzie się przyjemnie, tylko od czasu do czasu silniejszy podmuch wiatru niesie ze sobą drobinki lodu. 



Wychodząc z Memurubu, mieliśmy jesień, na grani trafiamy na zimę. Śniegu nie ma wiele, ale jednak jest biało, za to widoki mimo, że częściowo przysłonięte chmurami są przepiękne. Wiatr mamy w plecy, więc idzie się dobrze, jednak kilka osób, które przypłynęły porannym promem i wyszły chwilę przed nami decyduje się zawrócić.

Ciekawym rozwiązaniem, który spotykamy na szlaku, są tablice informacyjne z limitem czasu przejścia do danego punktu. W przypadku przekroczenia limitu znak zaleca powrót do miejsca startu. My przy pierwszej tablicy z czasem 2h meldujemy się po 1h 20 min. Potem wiatr w plecy staje się silniejszy, więc tempo jeszcze rośnie i to mimo tego, że w niektórych bardziej osłoniętych miejscach nawiane jest śniegu po kolana. Połowę szlaku (limit 4h) osiągamy po niecałych 3 godzinach marszu z jedną dłuższą przerwą na posiłek. Przed nami jeszcze mniej więcej 3 godziny i będziemy w samochodzie. Przy stawie Bjørnbøltjønne, niedaleko za połową szlaku zamieniam kilka słów z parą Norwegów, idziemy nawet kawałek blisko siebie, ale dziewczyna siada przy każdym większym podmuchu, więc szybko zostają w tyle.



Do najniższego punktu na grani, przewężenia Band schodzimy ze sporym trudem. Teren nie należy do łatwych. Zejście odbywa się żlebem, który miejscami jest oblodzony, a wiatr między skałami nabiera dużej mocy. Idziemy od podmuchu do podmuchu. Samo przewężenie Band jest najczęściej fotografowanym miejscem na Besseggen, ma kilka metrów szerokości i oddziela od siebie jeziora Bessvatnet i Gjendesheim. Na niektórych  zdjęciach wygląda jakby oba jeziora leżały na tej samej wysokości, ale tak naprawdę dzieli je prawie 400m różnicy wysokości (Bessvatnet 1374m n.p.m. i Gjendesheim 984m n.p.m.). Bessvatnet jest najbardziej klarownym jeziorem w Norwegii z widocznością dochodzącą do 30m. My nie jesteśmy w stanie sprawdzić tej ciekawostki, bo na tafli są duże fale.



Po chwili przerwy na Band ruszamy na ostatnie duże podejście tego dnia. Jest to ostra stroma grań, która wyprowadzić ma nas na najwyższy punkt trasy. Wiatr w plecy popycha nas ku górze i szybko zdobywamy wysokość. Pierwsze 200 m pokonujemy w ekspresowym tempie, prawie się nie męcząc. Na wypłaszczeniu mniej więcej w połowie grani, wiatr wiejący dotychczas cały czas w plecy zmienia kierunek i nabiera na sile. Podmuchy są tak mocne, że nie mogę ustać na nogach. Krok w niewłaściwym momencie i człowiek traci równowagę. Nagle zaczyna wiać jeszcze mocniej i już dłuższą chwilę nie mogę się ruszyć. Kucam na środku niewielkiej odsłoniętej półki. Jakieś 2 metry za moimi plecami są kamienie, za którymi kuli się moja siostra, półtora metra przede mną jest załom skalny. Wiatr nie ustępuje na sile, a zaczyna mi się robić zimno. Żeby wyrwać się z impasu, decyduję się dotrzeć na czworaka do załomu. Wspomniane półtora metra pokonuje bardzo szybko, praktycznie niesiony wiatrem. Z perspektywy mojej siostry akcja ta wygląda podobno strasznie - wyznała mi potem, że w tej chwili myślała, że polecę w dół i przemknęła przez jej głowę myśl, jak ona powie mamie, że spadłem. Na szczęście nic złego mi się nie stało, ale gdy odwracam się, żeby sprawdzić jak ona sobie radzi dostaję w twarz silnym podmuchem. Niesie on drobinki lodu, które jak igły wbijają mi się w każdy centymetr nieosłoniętej skóry, a powietrze dostaje się do moich płuc z takim impetem, że tracę na chwilę oddech. Chodzę już po różnych górach wiele lat, przez ten czas zdarzyło mi się kilka nieprzyjemnych sytuacji, ale nigdy jeszcze góra nie pokazała mi tak dobitnie swojej wyższości. 

Zakładam okulary, naciągam na twarz bufa i na migi z siostrą uzgadniamy, że trzeba się wycofać. Z powodu kierunku wiatru nie jesteśmy już w stanie cofać się szlakiem, zejście w stronę jeziora Gjendesheim, które jest najlepiej osłonięte jest zbyt strome, więc pozostaje nam nieprzyjemny piarżysty żleb w kierunku jeziora Bessvatnet. Droga naszego wycofu jest przyprószona śniegiem, miejscami oblodzona i pełna luźnych kamieni.

Po szczęśliwym wybrnięciu z opresji odpoczywamy chwilę nad brzegiem jeziora. Zastanawiamy się, czy wspomniana wcześniej para Norwegów zauważyła i dobrze zinterpretowała nasze gesty, mające dać im do zrozumienia, że szlak w górę jest niemożliwy do przejścia i zachęcające do odwrotu. Widzieliśmy ich tylko przez chwilę, gdy byliśmy gdzieś w połowie żlebu, a oni starali się podchodzić. 


Po chwili zauważamy ich na drugim brzegu jeziora, gdy idą alternatywnym szlakiem, którym my też zamierzamy podążyć. Przez zejście żlebem straciliśmy około 40 min, a teraz czeka nas znacznie dłuższa, ale prosta droga wzdłuż jeziora Bessvatnet. Wiatr na tej wysokości nie jest już tak silny, więc idziemy bez problemów. Za to ścieżka co chwile ginie wśród norweskich mokradeł, co owocuje szybkim przemoczeniem naszych butów. Norwegów mijamy dość szybko, ponieważ dziewczyna dalej siada przy każdym już teraz nie groźnym podmuchu.



Ostatnie kilkaset metrów do parkingu w Gjendesheim schodzimy w zapadającym zmroku i lekkiej mgle (mgła przy takim wietrze?). W planach mieliśmy odjechać kilka kilometrów i nocleg w namiocie, ale silny wiatr i nasze zmęczenie powoduje, że decydujemy się na nocleg w schronisku. Po wejściu do środka budynku wiem, że coś jest nie tak, bo dalej widzę mgłę - cały dzień z niosącym drobinki lodu sprawił, że moje prawe oko niedomagało. Na szczęście efekt nie był trwały i ustąpił po kilku godzinach w cieple. A co do samego schroniska, to kupiliśmy miejsca na wspólnej sali, było czysto, ciepło i przyjemnie. Jedynym mankamentem były sanitariaty usytuowane w sąsiednim budynku.

Grań Besseggen jest pięknym szlakiem, ale niezależnie od pogody wymaga dobrej kondycji i pewnego górskiego obycia. My spędziliśmy w drodze ponad 9h zmuszeni wycofywać się znacznie dłuższym, ale równie pięknym szlakiem wzdłuż jeziora Bessvatnet



Komentarze

  1. Mimo niezbyt ciekawej pogody, fajne widoki mieliście. O tym rejonie już kilka razy czytałem, ale zdjęć przyprószonych śniegiem jeszcze nie widziałem. Ta bariera odgradzająca jeziora wygląda rewelacyjnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. O rety ekstra. Fantastyczne widoki. Jestem zachwycona. Kiedyś muszę Norwegię zobaczyć. Pozdrawiam serdecznie z Krakowa

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz