Dziś zapowiadany już wcześniej na facebook-u gościnny występ mojej siostry. Pomysł na dojście do Téryho w zimie i zanocowanie tam rzucił rok temu Słoń na jakiejś rodzinnej imprezie. Różne okoliczności sprawiły, że nie pojechaliśmy tam wtedy, za to końcem lutego bieżącego roku udało się mu namówić Agnieszkę (moją młodszą siostrę), która ostatnimi czasy stawia pierwsze samodzielne kroki w górach. Nie przeciągając więcej, oto jej opowieść:
Celem naszej zimowej wyprawy było
najwyżej usytuowane w Tatrach schronisko (czynne w okresie zimowym -Qho), czyli chata Téryego (2015 m.n.p.m.) zlokalizowana na terenie słowackiej
części Tatr Wysokich. Pomimo niewielkiego doświadczenia w górskiej turystyce
zimowej zdecydowaliśmy się na ten stosunkowo trudny szlak ze względu na świetne
warunki pogodowe, z jakimi rzadko można się spotkać o tej porze roku.
Zaopatrzeni wyłącznie w podstawowy ekwipunek:
nieprzemakalną odzież wierzchnią, ciepłe swetry, prowiant oraz śpiwory
(braliśmy pod uwagę możliwość noclegu w schronisku) wyruszyliśmy z Krakowa o
6:00 rano. Zgodnie ze wskazówkami nawigacji skierowaliśmy się nie w kierunku
popularnego przejścia granicznego jakim jest Łysa Polana, tylko odbiliśmy w
Nowym Targu na Białkę i tak po minięciu Jurgowa dostaliśmy się prosto na
docelową trasę ciągnącą się u podnóża słowackich Tatr. Zaoszczędziliśmy tym
samym jakieś 10 km, przy czym wybrana trasa, zwłaszcza w tych porannych
godzinach, nie była w ogóle zatłoczona. Miejscem początku naszej wędrówki miał
być Starý Smokovec. Zaznajomieni z okolicą dzięki naszym licznym, letnim
wypadom w góry wiedzieliśmy, że dobrym miejscem na bezpłatne zaparkowanie
samochodu jest sporej wielkości pobocze znajdujące się przy drodze ciągnącej
się od Starego Smokowca do Popradu, oddalone o ok. 500 m od centrum pierwszego
z wymienionych miast. Tam też pozostawiliśmy auto, jak
się później okazało najprawdopodobniej niepotrzebnie, bo wypatrzyliśmy po
drodze opustoszały parking na którym nie
było nikogo kto pobierałby opłaty.
W pierwszej kolejności musieliśmy
podejść do Hrebienok’a. Wystartowaliśmy na zielony szlak zaraz po przybyciu tj.
o 8:30. Bez trudu zlokalizowaliśmy trasę prowadzącą do tego dużego ośrodku dla
turystów, zwłaszcza, że można tam dojść zarówno drogą asfaltową jak i biegnącą,
miejscami równolegle do szosy, szeroką ścieżką. Do Hrebienioka można także
wyjechać kolejką linową, ale jest to jednak wydatek rzędu 6€, które woleliśmy
raczej przeznaczyć na jakiś ciepły posiłek w schronisku niż na krótką
przejażdżkę zastępującą około godzinną, rozgrzewkową przechadzkę. Na miejscu
spotkała nas całkiem miła niespodzianka. Okazało się bowiem, że trawiliśmy na
wystawę rzeźb lodowych, w tym imponującego, lodowego „Domu Słowackiego”.
Ciepłe słoneczko, przy którym
mocno zgrzaliśmy się przy podejściu, dało się też we znaki tym lodowym tworom,
których pozostałości już mocno topniały stając się bezkształtnymi soplami, aczkolwiek
co poniektóre z nich nadal robiły wrażenie. Po krótkim postoju wędrówkę
kontynuowaliśmy czerwonym szlakiem prowadzącym do Polany Staroleśnej i dalej w
kierunku chaty Zamkovského.
Ta część trasy była bardzo
przyjemna, do pokonania były niewielkie przewyższenia, a czas umilały nam
piękne widoki skąpanych w słońcu Tatr oraz mijany, bajeczny Wyżni Wodospad i
szereg pomniejszych spływów, którym towarzyszyły sporych wielkości sople i zmarzliny.
Wędrówka była jednak
utrudniona ze względu na obecny na ścieżce, udeptany, silnie oblodzony śnieg.
Trzeba było ostrożnie stawiać kroki, co czyniło osoby posiadające wszelkiego
rodzaju raki czy „łańcuchy” na buty znacznie sprawniejszymi. Mimo tego
dotarliśmy z powodzeniem, po niespełna 2 godzinach do schroniska Zamkowskiego,
gdzie podczas dłuższego postoju zaznajomiliśmy się z wygłodniałym, czworonożnym
towarzyszem, bardzo chętnym do współudziału w naszym drugim śniadaniu.
Po przyjaznym pożegnaniu
wyruszyliśmy zielonym szlakiem przez Dolinę Zimnej Wody do podnóża masywnego
podejścia dzielącego nas od widocznej już z daleka chaty Téryego. Zanim jeszcze zabraliśmy się
do tej najbardziej wyczerpującej części trasy poświęciliśmy kilka chwil na
kontemplację wznoszących się nad doliną masywu Łomnicy i Pośredniej Grani.
Bestia |
Śnieg pokrywający zbocza
połyskiwał szkliście znajdującą się na jego powierzchni zmarzliną. Okazało się
jednak, że czekające nas strome podejście było dogodniejsze do przejścia niż minięte
dotąd poziome ścieżki, bowiem blokowanie nogi w nienaruszonym w wielu miejscach
śniegu zapobiegało doświadczanym dotąd upadkom. Ten ostatni etap dał się nam
mocno we znaki pod względem kondycyjnym, aczkolwiek do schroniska dotarliśmy z
całkiem dobrym czasem, o 13:00, po około 5 godzinach marszu począwszy od
miejsca zaparkowania.
Pogoda, rozpieszczająca nas jak
dotąd, zaczęła pokazywać już swoje zmienne oblicze, zachmurzając pojedyncze
szczyty i otaczające nas łańcuchy górskie, niemniej jednak widok z tego
położonego na wysokości nieco ponad 2000 m.n.p.m. miejsca był zachwycający.
W schronisku zdecydowaliśmy się
na zasłużone piwka (3€) oraz polewkę czosnkową (3€). Ta ostatnia nieco mnie
zawiodła, bo pomna letnich doświadczeń byłam pewna jej smaku, który okazał być
się znacznie gorszym od oferowanego w czasie bardziej natężonego „sezonu”. Na
wspomniany nocleg w schronisku nie zdecydowaliśmy się z dwóch względów. Po
pierwsze czas naszego przybycia był bardzo zadowalający i bez problemów byliśmy
w stanie wrócić przed zmrokiem do Starego Smokowca, natomiast drugą kwestią
była wysoka cena miejscowego „ubytovania” (18€), która przekonała nas do
zejścia pomimo możliwości spędzenia popołudnia i poranka w świetnej lokalizacji
w Wysokich Tatrach. Decyzja okazała się słuszna, podczas zejścia okazało się
bowiem, że południowe ciepło roztopiło zmarznięty rankiem śnieg na trasie i
zejście popołudniowe było znacznie łatwiejsze i szybsze. Dodatkowo będąc już w
okolicach Hrebienioka straciliśmy góry całkowicie z oczu. Ciemne chmury
całkowicie pokryły już szczyty, a więc będąc na górze niewiele skorzystalibyśmy
z pobytu. Nasze zejście, razem z dojściem do samochodu trwało około 4,5 godziny
co w rezultacie dało nam godzinę 18:00. Na koniec, pomimo zmęczenia, wybraliśmy
się jeszcze do pobliskiego Popradu w celu skorzystania z usług jednego z
supermarketów, z nadzieją na napotkanie promocji na co poniektóre egzotyczne
produkty . Szczęśliwie trafiliśmy na „akcję” na nasze ulubione piwko i w pełni
zaopatrzeni w zapasy i miłe wspomnienia wróciliśmy szczęśliwie do domu.
To już koniec opowieści, ja mogę tylko żałować, że ze względu na moje obecne miejsce pobytu, nie zaznałem w tym roku zimy w górach.
Wystarczyły raczki,czy lepiej zabrać normalne raki?
OdpowiedzUsuńZ tego co wiem, to dali radę w raczkach.
Usuńbylo pare osob w rakach troche z kolcami ale tak jak my bylo bez
UsuńSprostowanie -dali radę bez niczego.
UsuńSzczerze mówiąc mimo, że jestem częstym gościem Tatr nie wpadłbym na tą trasę bez tego bloga. Już wiem więc gdzie wybiorę się przy następnej wizycie w najpiękniejszych polskich górach :)
OdpowiedzUsuńFajna wycieczka, ale mam sugestię na następny raz:
OdpowiedzUsuń"(...) blokowanie nogi w nienaruszonym w wielu miejscach śniegu zapobiegało doświadczanym dotąd upadkom." - warto jednak mieć raki, bo kolejnym razem szlak może być bardziej oblodzony, a jak sami zauważyliście, raki/raczki bardzo innym pomagały.
A teraz sprostowanie.
"Celem naszej zimowej wyprawy było najwyżej usytuowane w Tatrach schronisko, czyli chata Téryego (2015 m.n.p.m.)" - nie jest to najwyżej usytuowane schronisko tatrzańskie, Najwyższa jest Chata pod Rysmi (2250 m n.p.m.).
Co do raków się nie wypowiadam bo Młoda ma szczęście, że jestem daleko.
UsuńA błąd już poprawiam -chodziło o najwyżej usytuowane tatrzańskie schronisko czynne przez cały rok.
Tak właśnie sądziłem, że to chciałeś napisać ;-)
UsuńUwielbiam góry :) a w tej chacie byłam 3 razy i za każdą wizytą wyniosłam inne wspomnienia.
OdpowiedzUsuńPiękna wycieczka. Ale widoki. Moi rodzice w czasach studiów zeszli praktycznie całe Tatry polskie i słowackie. Tata się kiedyś wspinał.
OdpowiedzUsuń