Tak jak ostatnio pisałem pożegnaliśmy się z Włochami i przenieśliśmy naszą działalność do Austrii. Za bazę wypadową posłużył nam kemping Falken w Lienzu, który w porównaniu ze znanymi nam włoskimi obiektami tego typu cechuje się wyższym standardem przy podobnych cenach. Via ferraty w Austrii też różnią się od tych włoskich. Przede wszystkim można tu znaleźć wiele szlaków nie wymagających długich i męczących podejść. Zejścia również nie są długie i zwykle szlak poprowadzony jest w ten sposób, by bez problemu wrócić do miejsca startu.
Na pierwszy dzień w Austrii wybieramy ciąg ferrat Cellonstollen, Weg ohne Grenzen i Steinergerweg. Są to szlaki położone powyżej przełęczy Plockenpass i prowadzą na szczyt Frischenkofla. Z naszego kempingu do przełęczy leżącej na granicy Austrii i Włoch mamy ok 50km, które szybko przejeżdżamy, auto zostawiamy na parkigu przy końcu galerii przeciw lawinowej i zaczynamy podejście do pierwszej ferraty.
Początek to wyjście na dach wspomnianej wcześniej galerii przeciwlawinowej i podejście stromą ścieżką przez las. Jest bardzo wilgotno, duszno i nie ma czym oddychać, co powoduje, że pomimo niewielkiej długości podejście (15min) do wejścia do Cellonstollen dochodzimy lekko zziajani. Sama ferrata jest prosta, wiedzie długą sztolnia w której oświetlenie według mnie jest niezbędne pomimo dość częstych otworów ( Ojciec szedł bez czołówki z własnego wyboru).
Po wyjściu ze sztolni, krótka poręczówka wyprowadza nas na dużą półkę porośnięta kosówką. Gubimy szlak pośród zarośli i dochodzimy do początku jakiejś ferraty. Niestety nie znamy jej nazwy, muszę zejść około 50 m do rozwidlenia szlaku, by zorientować się gdzie jesteśmy. W tym czasie reszta ekipy fotografuje sobie świstaki buszujące pomiędzy kamieniami.
Na rozwidleniu spotyka mnie niemiła niespodzianka - na tabliczce są tylko dwie nazwy Senza Confini i Steinergerweg, a my szukamy ferraty Weg ohne Grenzen. Z opisu przewodnikowego wynika, że powinśmy kierować się na Steinergerweg aż do momentu pojawienia się tabliczki na naszą ferratę - co prawda początek Senza Confini, który wyłania się z chmur mniej wiecej pasuje do opisu naszej drogi, ale nie jesteśmy pewni. Gdy zastanawiamy się co robić, dochodzi do mnie dwóch Niemców, którzy po krótkiej rozmowie wyjaśniają mi, że poiwniśmy iść dalej w stronę Steinergerweg. Przekazuje reszcie te informacje i ruszamy płaską ścieżką we wskazanym kierunku.
Gdy dochodzimy do początku Steinergerweg wiemy, że coś jest nie tak. Po dokładnym zilustrowaniu przewodnika dowiadujemy się, że Weg ohne Grenzen i Senza Confini to ta sama ferrata tylko każda nacja ma na nią własną nazwę. Cofamy się, tracąc około 15 min na bezsensowne bieganie tam i z powrotem. Gdy dochodzimy do początku ferraty ponownie spotykamy Niemców, których pytaliśmy się o drogę, wycofują się ze ściany tłumacząc się niepewną pogodą (rzeczywiście jest gęsta mgła), ale widać po nich że trudności ich po prostu przerosły.
Pierwsze metry ściany to nieco krucha rynna, z której przechodzi się na stromą płytę, na której zamontowane są liczne sztuczne ułatwienia. Dalej wchodzimy już w gęstą mgłę, a trasa poprzez niewielki kominek wyprowadza nas na wąską eksponowaną grań. Poręczówki poprowadzone są (chyba specjalnie) tak że, co kawałek musimy przechodzić z ich jednej na drugą stronę.Poruszamy się sprawnie i szybko, dochodzimy w końcu do kluczowego momentu ferraty - stromej skośnej rysy, która jest typowo siłowym fragmentem. Dalej idziemy już bez większych trudności granią aż do resztek pierwszowojenych umocnień, które kończą ferratę. Właściwie w tym miejscu kończą się poręczówki, bo sama ferrata kończy się wcześniej w dziwnym miejscu.
Tym razem opaczność nad nami czuwa i udaje nam się dostrzec oznaczenie ferraty Steinergerweg, co nie jest łatwe z uwagi na gęsta mgłę. Szlak ten jest nieprzyjemny z powodu masy luźnych kamieni, które spadają z każdym naszym krokiem. W pewnym momencie, zrzucony przez Jendrasa kamień, powoduje niewielką lawinę, która z łoskotem spada w dół - mieliśmy szczęście, że nikogo nie było niżej. Dalej jest już lepiej, ferrata zmienia się w górską ścieżkę na której w wielu miejscach ubezpieczania są zbędne. Wychodzimy wreszcie z chmur, a po dłuższej chwili dochodzimy do tablicy z nazwą ferraty przy której byliśmy już kilka godzin wcześniej.
Teraz już tylko pozostało nam zejście, zakosami przez łąkę a później lasem do parkingu. Po drodze spotykamy stado owiec, które niestety uciekają przy próbie pogłaskania. Przy samochodzie jesteśmy po 5 h 20min, gdzie czas w przewodniku podany był na 6h 15min. Cały ciąg ferrat na pewno warty jest przejścia, ponieważ dostarcza bardzo dużo zabawy, jest umiarkowanie trudny, a widoki podobno też są cudowne. Wybierając się na te ferraty należy pamientać że w terenie nie wystepuje nigdzie niemiecka nazwa Weg ohne Grenzen, a jedynie włoska Senza Confini.
Początek to wyjście na dach wspomnianej wcześniej galerii przeciwlawinowej i podejście stromą ścieżką przez las. Jest bardzo wilgotno, duszno i nie ma czym oddychać, co powoduje, że pomimo niewielkiej długości podejście (15min) do wejścia do Cellonstollen dochodzimy lekko zziajani. Sama ferrata jest prosta, wiedzie długą sztolnia w której oświetlenie według mnie jest niezbędne pomimo dość częstych otworów ( Ojciec szedł bez czołówki z własnego wyboru).
Poręczówki po wyjściu ze sztolni. |
Po wyjściu ze sztolni, krótka poręczówka wyprowadza nas na dużą półkę porośnięta kosówką. Gubimy szlak pośród zarośli i dochodzimy do początku jakiejś ferraty. Niestety nie znamy jej nazwy, muszę zejść około 50 m do rozwidlenia szlaku, by zorientować się gdzie jesteśmy. W tym czasie reszta ekipy fotografuje sobie świstaki buszujące pomiędzy kamieniami.
Na rozwidleniu spotyka mnie niemiła niespodzianka - na tabliczce są tylko dwie nazwy Senza Confini i Steinergerweg, a my szukamy ferraty Weg ohne Grenzen. Z opisu przewodnikowego wynika, że powinśmy kierować się na Steinergerweg aż do momentu pojawienia się tabliczki na naszą ferratę - co prawda początek Senza Confini, który wyłania się z chmur mniej wiecej pasuje do opisu naszej drogi, ale nie jesteśmy pewni. Gdy zastanawiamy się co robić, dochodzi do mnie dwóch Niemców, którzy po krótkiej rozmowie wyjaśniają mi, że poiwniśmy iść dalej w stronę Steinergerweg. Przekazuje reszcie te informacje i ruszamy płaską ścieżką we wskazanym kierunku.
Gdy dochodzimy do początku Steinergerweg wiemy, że coś jest nie tak. Po dokładnym zilustrowaniu przewodnika dowiadujemy się, że Weg ohne Grenzen i Senza Confini to ta sama ferrata tylko każda nacja ma na nią własną nazwę. Cofamy się, tracąc około 15 min na bezsensowne bieganie tam i z powrotem. Gdy dochodzimy do początku ferraty ponownie spotykamy Niemców, których pytaliśmy się o drogę, wycofują się ze ściany tłumacząc się niepewną pogodą (rzeczywiście jest gęsta mgła), ale widać po nich że trudności ich po prostu przerosły.
Pierwsze metry ściany to nieco krucha rynna, z której przechodzi się na stromą płytę, na której zamontowane są liczne sztuczne ułatwienia. Dalej wchodzimy już w gęstą mgłę, a trasa poprzez niewielki kominek wyprowadza nas na wąską eksponowaną grań. Poręczówki poprowadzone są (chyba specjalnie) tak że, co kawałek musimy przechodzić z ich jednej na drugą stronę.Poruszamy się sprawnie i szybko, dochodzimy w końcu do kluczowego momentu ferraty - stromej skośnej rysy, która jest typowo siłowym fragmentem. Dalej idziemy już bez większych trudności granią aż do resztek pierwszowojenych umocnień, które kończą ferratę. Właściwie w tym miejscu kończą się poręczówki, bo sama ferrata kończy się wcześniej w dziwnym miejscu.
Za mną kluczowy mną ferraty. |
Teraz już tylko pozostało nam zejście, zakosami przez łąkę a później lasem do parkingu. Po drodze spotykamy stado owiec, które niestety uciekają przy próbie pogłaskania. Przy samochodzie jesteśmy po 5 h 20min, gdzie czas w przewodniku podany był na 6h 15min. Cały ciąg ferrat na pewno warty jest przejścia, ponieważ dostarcza bardzo dużo zabawy, jest umiarkowanie trudny, a widoki podobno też są cudowne. Wybierając się na te ferraty należy pamientać że w terenie nie wystepuje nigdzie niemiecka nazwa Weg ohne Grenzen, a jedynie włoska Senza Confini.
Komentarze
Prześlij komentarz