Korzystając z tego, że mieszkam teraz w Wielkiej Brytanii i brytyjskie MRE jest łatwo dostępne, postanowiłem sprawdzić co Królowa zapewnia swym obrońcom. Będzie to moja trzecia recenzja racji wojskowych, wcześniej sprawdzałem francuskie i amerykańskie.
Brytyjski zestaw nabyłem drogą internetową za 6 funtów, płacąc drugie tyle za wysyłkę. Na paczkę czekałem z pewnymi obawami, bo była mała loteria - warunki aukcji nie pozwalały wybrać konkretnego numeru menu, więc nie wiedziałem jaki zestaw dostanę. Po otrzymaniu przesyłki moim oczom ukazała się Union Flag i naklejka z numerem 11.
Zestaw ten składa się z:
1. Dań głównych:
- musli,
- zupy marchwiowo-kolendrowej,
- gulaszu wołowego,
- ryżu,
- sałatki owocowej,
2. Przekąsek:
- musu jabłkowo-brzoskwiniowego,
- herbatników jagodowych,
- herbatników owocowych,
- tuńczyka z cytryną i pieprzem,
- solonych orzeszków ziemnych,
- landrynek truskawkowych,
- batonika rodzynkowo-morelowego,
- masła orzechowego,
3. Napojów:
-napoju izotonicznego o smaku pomarańczowym,
- z czarnej porzeczki,
- malinowego,
- wiśniowego,
-gorącej czekolady,
4.Dodatków:
- sosu tabasco,
- saszetek z kawą 2x,
- torebek herbaty 2x,
- tabletek do oczyszczania wody 6x,
- cukru 4x,
- opakowania chusteczek higienicznych,
- zapałek,
- gum do żucia 3x,
- mokrych chusteczek,
- łyżki,
- śmietanek do kawy 4x.
Brytyjskie racje żywnościowe są przewidziane na 24h, czyli na tyle samo co wcześniej opisywane francuskie, ale zawierają więcej, bo aż 4000 kalorii (francuskie 3200-3400). Pudełko waży 2300g, czyli jest sporo cięższe od francuskiego.
Dwie rzeczy zaskoczyły mnie podczas wstępnego przeglądu zawartości. Po pierwsze brak czegokolwiek do podgrzania jedzenia, a po drugie to, że spora cześć produktów wchodzących w skład zestawu jest produkowana poza Wielką Brytanią. Poszperałem chwilę w necie i dowiedziałem się, że żołnierz brytyjski wyposażony jest w osobistą, składaną kuchenkę na paliwo stałe. Rozwiązanie to jest lepsze i tańsze od francuskiego, gdzie do każdej racji dodawana jest kuchenka, ale amerykański podgrzewacz chemiczny bardziej przypadł mi do gustu. Uważam, że podgrzewanie na otwartym ogniu zawsze jest bardziej podatne na czynniki zewnętrzne, niż grzanie jedzenia na sposób US Army.
Mimo, że nie przebywam w warunkach bojowych postanowiłem przetrwać dzień na tej racji, jednocześnie dzieląc się moimi odczuciami smakowymi. Zacząłem więc od śniadania, na które zjadłem musli wyprodukowane w UK. W smaku nie najgorsze, płatki miękkie mimo zalania zimną wodą, jednak jak dla mnie nazbyt ubogie - oprócz płatków było tylko kilka rodzynek i pojedyncze kawałki orzechów włoskich oraz pestki dyni. Nie czułem się syty po tym posiłku, więc jako dodatek poszły jeszcze trzy herbatniki owocowe (w opakowaniu jest siedem). Ciasteczka tę są dosyć twarde, słodkie, o lekko cynamonowym smaku, przyjemnie się je chrupie.
Wszystko zostało popite napojem wiśniowym, wyprodukowanym w Niemczech, który jest dobry, chociaż bardzo słodki i zagryzione garścią solonych orzeszków pochodzących z mojego hrabstwa. Niestety powiedzmy sobie szczerze, tak niedobrych orzeszków chyba jeszcze w życiu nie jadłem, były jakby stare, wilgotne, gumiaste i niedokładnie obrane. Posiłek zakończyłem gumą, zapewniająca kompleksową ochronę, miałem do wyboru jeszcze wybielającą i wzmacniającą zęby.
Podgryzając orzeszki i herbatniki dotrwałem do lunchu, na który zjadłem przecierową zupę marchwiowo-kolendrową. Była bardzo pożywna, ale ohydna w smaku, nawet moja żona mająca na co dzień styczność z podobnymi tworami brytyjskiej kuchni była zniesmaczona. Żeby zabić smak zupy, zjadłem tuńczyka wyprodukowanego w Tajlandii, sprowadzanego do Europy przez Duńczyków. Był pyszny z lekką cytrynową nutą, co nadawało mu świeży, orzeźwiający smak. Posiłek zakończyłem dobrym batonikiem brzoskwiniowo-rodzynkowym i kubkiem niezłej, mocnej, brytyjskiej herbaty.
Czas pomiędzy lunchem, a kolacją wypełniłem jedząc herbatniki jagodowe, które nawiasem mówiąc były bardzo dobre, musem jabłkowo-brzoskwiniowym wyprodukowanym w Belgii (dobrym, choć bardzo słodkim) i przeciętnym masłem orzechowym. Wypijałem po kolei słodkie i znacznie gorsze od wiśniowego napoje z czarnej porzeczki i malin. Spróbowałem bardzo sztucznego w smaku napoju izotonicznego i pysznej czekolady na gorąco. W międzyczasie ssałem landrynki wyprodukowane przez polską firmę Mieszko.
Przyszedł wieczór i czas typowego angielskiego dineru, czyli obżarstwa kończącego dzień. Na pierwszy ogień poszedł gulasz wołowy z ryżem.
Gulasz sam w sobie był bardzo dobry, treściwy, z dodatkiem ziemniaków (te duże jasne kawałki na zdjęciu) i warzyw, a wszystko to odpowiednio przyprawione. Jadłem ze smakiem. Natomiast ryż był okropny, po prostu nie potrafię opisać tego smaku. Ogólnie całe danie było sycące i po skończeniu byłem najedzony, nie powstrzymało mnie to jednak od spróbowania deseru, czyli sałatki owocowej. Do sałatki nie mam żadnych zastrzeżeń, ot zwykłe, konserwowe owoce.
W ten sposób dotarłem do wieczora, a mój karton był prawie pusty - została jedynie kawa, śmietanka i ankieta. Po skonsumowaniu takiej racji każdy żołnierz może wypełnić i odesłać ankietę na temat walorów smakowych oraz czy dana racja pasuje do klimatu, w którym służy. Mnie na szczęście ominie przyjemność ponownego konsumowania brytyjskich specjałów - potwierdziła się opinia, że nie są smaczne. Mogę je polecić komuś kto lubi jeść dużo, a walory smakowe potrafi zepchnąć na dalszy plan. Przez cały dzień czułem się syty i miałem poczucie, że ciągle jem. Podsumowując ten dzień w jednym zdaniu to brytyjskie racje wojskowe są bogate, różnorodne, kaloryczne, niestety ustępują walorami smakowymi zarówno francuskim jak i amerykańskim odpowiednikom.
Brytyjski zestaw nabyłem drogą internetową za 6 funtów, płacąc drugie tyle za wysyłkę. Na paczkę czekałem z pewnymi obawami, bo była mała loteria - warunki aukcji nie pozwalały wybrać konkretnego numeru menu, więc nie wiedziałem jaki zestaw dostanę. Po otrzymaniu przesyłki moim oczom ukazała się Union Flag i naklejka z numerem 11.
Zestaw ten składa się z:
1. Dań głównych:
- musli,
- zupy marchwiowo-kolendrowej,
- gulaszu wołowego,
- ryżu,
- sałatki owocowej,
2. Przekąsek:
- musu jabłkowo-brzoskwiniowego,
- herbatników jagodowych,
- herbatników owocowych,
- tuńczyka z cytryną i pieprzem,
- solonych orzeszków ziemnych,
- landrynek truskawkowych,
- batonika rodzynkowo-morelowego,
- masła orzechowego,
3. Napojów:
-napoju izotonicznego o smaku pomarańczowym,
- z czarnej porzeczki,
- malinowego,
- wiśniowego,
-gorącej czekolady,
4.Dodatków:
- sosu tabasco,
- saszetek z kawą 2x,
- torebek herbaty 2x,
- tabletek do oczyszczania wody 6x,
- cukru 4x,
- opakowania chusteczek higienicznych,
- zapałek,
- gum do żucia 3x,
- mokrych chusteczek,
- łyżki,
- śmietanek do kawy 4x.
Brytyjskie racje żywnościowe są przewidziane na 24h, czyli na tyle samo co wcześniej opisywane francuskie, ale zawierają więcej, bo aż 4000 kalorii (francuskie 3200-3400). Pudełko waży 2300g, czyli jest sporo cięższe od francuskiego.
Dwie rzeczy zaskoczyły mnie podczas wstępnego przeglądu zawartości. Po pierwsze brak czegokolwiek do podgrzania jedzenia, a po drugie to, że spora cześć produktów wchodzących w skład zestawu jest produkowana poza Wielką Brytanią. Poszperałem chwilę w necie i dowiedziałem się, że żołnierz brytyjski wyposażony jest w osobistą, składaną kuchenkę na paliwo stałe. Rozwiązanie to jest lepsze i tańsze od francuskiego, gdzie do każdej racji dodawana jest kuchenka, ale amerykański podgrzewacz chemiczny bardziej przypadł mi do gustu. Uważam, że podgrzewanie na otwartym ogniu zawsze jest bardziej podatne na czynniki zewnętrzne, niż grzanie jedzenia na sposób US Army.
Mimo, że nie przebywam w warunkach bojowych postanowiłem przetrwać dzień na tej racji, jednocześnie dzieląc się moimi odczuciami smakowymi. Zacząłem więc od śniadania, na które zjadłem musli wyprodukowane w UK. W smaku nie najgorsze, płatki miękkie mimo zalania zimną wodą, jednak jak dla mnie nazbyt ubogie - oprócz płatków było tylko kilka rodzynek i pojedyncze kawałki orzechów włoskich oraz pestki dyni. Nie czułem się syty po tym posiłku, więc jako dodatek poszły jeszcze trzy herbatniki owocowe (w opakowaniu jest siedem). Ciasteczka tę są dosyć twarde, słodkie, o lekko cynamonowym smaku, przyjemnie się je chrupie.
Niestety nie mam obecnie bardziej klimatycznych naczyń, więc wszystko będzie na cywilnych talerzach. |
Wszystko zostało popite napojem wiśniowym, wyprodukowanym w Niemczech, który jest dobry, chociaż bardzo słodki i zagryzione garścią solonych orzeszków pochodzących z mojego hrabstwa. Niestety powiedzmy sobie szczerze, tak niedobrych orzeszków chyba jeszcze w życiu nie jadłem, były jakby stare, wilgotne, gumiaste i niedokładnie obrane. Posiłek zakończyłem gumą, zapewniająca kompleksową ochronę, miałem do wyboru jeszcze wybielającą i wzmacniającą zęby.
Podgryzając orzeszki i herbatniki dotrwałem do lunchu, na który zjadłem przecierową zupę marchwiowo-kolendrową. Była bardzo pożywna, ale ohydna w smaku, nawet moja żona mająca na co dzień styczność z podobnymi tworami brytyjskiej kuchni była zniesmaczona. Żeby zabić smak zupy, zjadłem tuńczyka wyprodukowanego w Tajlandii, sprowadzanego do Europy przez Duńczyków. Był pyszny z lekką cytrynową nutą, co nadawało mu świeży, orzeźwiający smak. Posiłek zakończyłem dobrym batonikiem brzoskwiniowo-rodzynkowym i kubkiem niezłej, mocnej, brytyjskiej herbaty.
Zupa, która smakuje podobnie jak wygląda. |
Przyszedł wieczór i czas typowego angielskiego dineru, czyli obżarstwa kończącego dzień. Na pierwszy ogień poszedł gulasz wołowy z ryżem.
Gulasz sam w sobie był bardzo dobry, treściwy, z dodatkiem ziemniaków (te duże jasne kawałki na zdjęciu) i warzyw, a wszystko to odpowiednio przyprawione. Jadłem ze smakiem. Natomiast ryż był okropny, po prostu nie potrafię opisać tego smaku. Ogólnie całe danie było sycące i po skończeniu byłem najedzony, nie powstrzymało mnie to jednak od spróbowania deseru, czyli sałatki owocowej. Do sałatki nie mam żadnych zastrzeżeń, ot zwykłe, konserwowe owoce.
W ten sposób dotarłem do wieczora, a mój karton był prawie pusty - została jedynie kawa, śmietanka i ankieta. Po skonsumowaniu takiej racji każdy żołnierz może wypełnić i odesłać ankietę na temat walorów smakowych oraz czy dana racja pasuje do klimatu, w którym służy. Mnie na szczęście ominie przyjemność ponownego konsumowania brytyjskich specjałów - potwierdziła się opinia, że nie są smaczne. Mogę je polecić komuś kto lubi jeść dużo, a walory smakowe potrafi zepchnąć na dalszy plan. Przez cały dzień czułem się syty i miałem poczucie, że ciągle jem. Podsumowując ten dzień w jednym zdaniu to brytyjskie racje wojskowe są bogate, różnorodne, kaloryczne, niestety ustępują walorami smakowymi zarówno francuskim jak i amerykańskim odpowiednikom.
Swego czasu zastanawiałam się nad zabieraniem w góry właśnie takich zestawów żarciowych, ale gdy zobaczyłam ile ważą to dałam sobie spokój i nie zamówiłam na próbę. Mój kręgosłup by tego raczej nie przetrwał.
OdpowiedzUsuńWaży sporo, ale zawsze można je przepakować i nie zabierać części zbędnych rzeczy :)
UsuńNigdy nie miałem okazji próbować tego rodzaju jedzenia, ale właśnie waga jest powalająca. Ale jak wiadomo, sprzęt wojskowy musi dużo ważyć :-P
OdpowiedzUsuńW wolnej chwli będę musiał zerknąć na Twój opis tych innych racji, bo nie widziałem.
Tak na 2-3 dniowy wypad, fajne jest amerykańskie MRE, bo można zjeść coś ciepłego bez konieczności taszczenia kuchenki. No i nie waży tyle co to brytyjskie:)
Usuń