Ferrata Delle Trincee

Ferrata Piazzetta nadwątliła trochę nasze siły, dla tego szukaliśmy jakiegoś spokojniejszego, rekreacyjnego szlaku, bez konieczności długich podejść i z krótkim zejściem, według naszego przewodnika tym kryteriom idealnie odpowiadała ferrata Delle Trincee. 

Startujemy z Arabby a pierwszy etap pokonujemy kolejką, a przy górnej stacji chwila zastanowienia, standardowe pytania o drogę i ruszamy w stronę przygody. Początek to wysoka pionowa ściana, podczas gdy my ubieramy się w szpeje, dwóch Niemców walczy nad naszymi głowami. Jednemu się udaje, drugi rezygnuje, ale gdy widzi że my przeszliśmy ten odcinek bez większych problemów podejmuje drugą próbę –również nie udaną. Jego kompan mimo to idzie dalej z nami. 

 Widok na górną stację kolejki po pokonaniu pierwszego stromego odcinka.

Droga wiedzie grania i nie jest specjalnie trudna, ale za to wspaniała pod względem widokowym –po jednej stronie masyw Marmolady, po drugiej Arabba i grupa Sella. Dochodzimy do trawiastej półki i ku naszemu zdziwieniu spotykamy jegomościa który zrezygnował na pierwszym stromym odcinku -obszedł  wszystkie trudności zwykłą ścieżką i teraz z rozbawienie ogląda nasze zdziwiony miny. 

 
 Marmolada.
Jena z atrakcji ferraty -wiszący mostek.

Idziemy dalej granią, penetrując co kawałek sztolnie i ruiny baraków –pozostałości austriackich  pozycji z okresu I wojny światowej. To już właściwie nie jest ferrata tylko typowa górska ścieżka. Parę metrów poniżej naszej drogi pasą się owce -że też chciało im się wychodzić tak wysoko po prawie pionowych zboczach, tylko dla trawy której pod dostatkiem jest na płaskowyżu niżej. A może wylazły tutaj żeby narobić na ścieżkę którą idziemy, a teraz tylko udają, że się pasą a tak naprawdę śmieją się naszych wysiłków niewdepnięcia w minę?




Idziemy już koło trzech godzin, a końca nie widać. Niemcy też wyglądają na zaniepokojonych. Dochodzimy do ciągu sztolni w których niezbędna jest latarka, a po ich minięciu natrafiamy na grupę anglików, którzy wyglądają na podobnie zdezorientowanych jak my. Stoimy na rozwidleniu szlaku, na lewo znów zaczyna się ferrata, na prawo idzie scieżka w kierunku jeziora Fedaia, którą prawdopodobnie można wrócić do górnej stacji kolejki. Głównym problemem jest to, że nikt nie wie jak długa jeszcze będzie ferrata i  ile zajmie zejście na dół, a zaczyna się robić późno.

Po dłuższych debatach i studiowaniu przewodników i map, my decydujemy się ruszyć dalej na lewo ( i tak planowaliśmy zejść na nogach do Arabby), a Niemcy i Anglicy ruszają w stronę kolejki. Nasza droga prowadzi ostro w górę, ale trudności są umiarkowane. Po chwili dochodzimy do ogromnej sztolni, widać po układzie wykutych w ścianach pomieszczeń, że ktoś tu pewnie mieszkał Gdyby nie znaki na ścianach niechybnie byśmy pobłądzili. Labirynt jest naprawdę rozległy i chyba pułk wojska by się tu bez trudu zmieścił.

Nagle naszym oczom ukazuje się wyjście, a za nim malowniczo położona półka skalna na której jest schron (w środku są jak dobrze pamiętam cztery piętrowe prycze + dwa miejsca na podłodze pod nimi), a kilkadziesiąt metrów niżej przełęcz Padon. Decyzja o wyborze tej trasy była słuszna, a  byliśmy bliscy zawrócenia 20 min przed końcem ferraty. Teraz pozostało już tylko zejść do Arabby.  


Na passo Padon po serii zdjęciowej przy starej haubicy, kierujemy się na dosyć stromy piarg i po około 15 min dochodzimy do wygodnej ścieżki, a po kilkuset metrach odbijamy na trasę narciarską prowadząc wprost do Arabby. Po drodze jesteśmy zupełnie sami, jedynie od czasu do czasu spotykamy świstaki. Zejście zajmuje nam około 2,5 godziny, co łącznie daje czas w górach mniej więcej 6h (jako, że pamięć ludzka jest zawodna, to część z naszej grupy mówi nawet o 7h).

 Świstak do którego udał nam się podejść całkiem blisko.

Moim zdaniem via ferrata Delle Trincee jest warta uwagi, ale mimo że dojeżdża się do jej początku kolejką ( można również podejść od jeziora Fedaia, ale to dodatkowe 1,5 h) należy traktować ją jako całodniową wycieczkę szczególnie przy założeniu, że wraca się do Arabby o własnych siłach. 

Komentarze