Via ferrata Giuseppe Olivieri

Via ferrata Giuseppe Olivieri, była najciekawsza w całym wyjeździe. Wyjechaliśmy z Misuriny w piękny słoneczny, bezchmurny poranek, a Tofany powitały nas gęstą mgła. Tym razem nie powtórzyliśmy błędu z dnia drugiego i podjechaliśmy samochodem pod samo schronisko Dibona. Mgły powoli się podnosiły, gdy przemierzaliśmy drogę do schroniska Pomedes. Kierowaliśmy się znakami z napisem Cima, niestety znów pogorszyła się widoczność i się zgubiliśmy. Spotkaliśmy kilka różnych osób, ale nie potrafiły nam pomóc, aż w końcu dwie młode Włoszki wskazały nam kierunek. Jak się okazało błędny, ale by się o tym przekonać podchodziliśmy około 30 min i dotarliśmy do pionowej ściany. W tym momencie błądziliśmy już dobre dwie godziny i w naszej grupie pojawiły się głosy żeby wracać, ale podjedliśmy jeszcze ostatnią próbę i szczęśliwie trafiliśmy na dwójkę Niemców, którzy wskazali nam drogę, ale wyjaśnili przy tym, że podchodzimy drogą zejściową z ferraty. Było za późno więc kontynuowaliśmy dalej podejście, gubiąc się jeszcze tylko kilka razy. Po kilkunastu minutach doszliśmy do końca ferraty i zaczęliśmy schodzić nią w dół. Mimo, że byliśmy otoczeni przez gęstą mgłę czuć było przestrzeń, wokół nas. Niesamowite wrażenie, chociaż trochę stresujące. Po jakiś 20 min udało nam się wyjść z mgły i zobaczyliśmy, że zmysły nas nie myliły -powietrza pod nogami było naprawdę sporo.


 Wyjście z mgły.


Droga w dół była momentami trudna, ale szło nam sprawnie. Cała ferrata jest bardzo dobrze ubezpieczona, więc można czuć się pewnie, pomimo niektórych trawersów, na których widziało się pod nogami setki metrów przepaści. 




U podnóża ferraty spotkaliśmy największe stado kozic, jakie w życiu widziałem, było ich około 50. Pasły się około 100 m od szlaku i nic sobie nie robiły z obecności ludzi. 


Część stada kozic.


Via ferrata Giuseppe Olivieri jest bardzo ciekawą propozycją, ale wymaga dużego obycia z ekspozycją i pewnej wprawy. Mogę ją polecić z czystym sercem, jedynie należy uważać by nie zabłądzić, podczas podejścia, bo szlak jest słabo oznaczony.


 Początek via ferraty Giuseppe Olivieri


Nie pisałem jeszcze o jednej ważnej kwestii, a mianowicie o wyżywieniu. By obniżyć koszty zdecydowaliśmy się wziąć jak najwięcej prowiantu z Polski. Po konsultacjach z bardziej doświadczonym w takich wyjazdach Słoniem pojechałem na zakupy. Niestety za jego przykładem zakupiłem zapas chińskich zupek dla siebie i Ojca. W przeciwieństwie do niego w ostatniej chwili dokupiłem jeszcze konserwy. Heniu był wyekwipowany podobnie, z tym, że zamiast chińskich zupek miał gorące kubki. Po czterech dniach takiej diety mięliśmy dość i powrocie do Misuriny zdecydowaliśmy się zrobić jajecznice na golonce z puszki. Do końca życia nie zapomnę tego smaku, widoku garnka (nie mieliśmy patelni) napełnionego po brzegi płynnymi jajkami i długiego oczekiwania, kiedy wreszcie będzie można jeść. Smak powiedzmy delikatnie był średni ale o swoja porcje walczył bym do upadłego.


Komentarze