Dolomity – przygotowania.


Z planami bywa zwykle tak, że niewiele z nich wychodzi. W ciągu roku od wypadu na Orlą, straciłem zupełnie kontakt z Badasiem, a Jendras z powodów finansowych zrezygnował. Za to starsze pokolenie podchwyciło temat -Ojciec, Słoń i Heniek, mimo że stateczni panowie po pięćdziesiątce to mocno zapalili się do tego pomysłu. 

Na etapie planowania wyjazdu korzystaliśmy z przewodnika „Dolomity – najpiękniejsze via ferraty” autorstwa Pascala Sombardier-a. Książka ta zawiera dokładny opis ponad 40 dróg, ułożonych od najłatwiejszej do najtrudniejszej. Niestety, o czym przekonaliśmy się już pierwszego dnia, czasy przejścia podane w opisach są całkowicie nierealne. Nigdy nie udało się nam nawet w przybliżeniu osiągnąć takiego tempa jak autor, mimo że do wolnych nie należymy. Kolejnym minusem jest to, że Pan Pascal nie określił ile zajmuje dojście do ferraty, przez co każde wyjście w góry było wielką niewiadomą.




Jeżeli chodzi o sprzęt, to każdy z nas miał podstawowe wyposażenie wspinaczkowe, więc pozostawała tylko kwestia lonży. Po konsultacjach ze znajomymi i przeczytaniu sporej ilości informacji na temat rozwiązań sklepowych, zdecydowaliśmy się na samoróbkę opartą o płytkę Kisa. Wybraliśmy taki wariant głowinie dlatego, że oryginalne lonże w większości posiadają zszywany absorber, co powoduj, że są jednorazowego użytku. Powstaje pytanie w takim wypadku jak kontynuować drogę po odpadnięciu? Na niektórych forach internetowych były głosy, że właściwie powinno się mieć drugą zapasową lonże w plecaku…. 

 Nasza lonża. Te karabinki dodane tylko do zdjęcia, normalnie używamy innych.


Jako cel naszego wyjazdu obraliśmy Dolomity Wschodnie, a jako punkt biwakowy kamping w miasteczku Misurina. Droga z Krakowa w ten rejon zajęła nam trochę ponad 10 godzin jadąc przez Czechy i Austrie. Po dojechaniu na miejsce przeżyliśmy szok termiczny. Z domu wyjeżdżaliśmy ubrani w szorty, a na miejscu było około 4 stopni ( ok. 18 wieczór, lipiec). Okazało się, w kilka godzin przed naszym przyjazdem skończyły się ulewy trwające od kilku dni –co zaowocowało znacznym spadkiem ilości turystów w rejonie. My na szczęście przez cały czas mieliśmy dobrą pogodę.



Komentarze